Reklamacja

Otwarta tekturowa paczka, zawierająca w sobie mniejsze paczuszki. Wokół otwartej paczki widać rozerwany papier pakowy. Tło jest ciemne.

Z cyklu: Notatki z życia

 

– Dzień dobry, Hurtownia Zdarzeń Wszelkich, w czym mogę pomóc?

– Dzień dobry. Wysłaliście państwo do mnie przesyłkę, której nie zamawiałam.

– Tak? Proszę powiedzieć coś więcej.

– Dostałam pakiet porannej awantury z nastolatką, awarię auta i ukruszoną górną lewą czwórkę. Nie chciałam żadnej z tych rzeczy. To musi być jakaś pomyłka.

– Och… Rozumiem. Już sprawdzam. Może to ktoś inny zamówił podając panią jako adresata?

– Nic mi na ten temat nie wiadomo. I co ja mam z tym zrobić? Proszę to ode mnie zabrać!

– Niestety, zwrotów nie przewidujemy. Rozumie pani, taka specyfika branży.

– Ale ja zupełnie nie jestem zainteresowana tym wariantem! Proszę sprawdzić w historii moich zamówień: zawsze zamawiam życzliwych urzędników, szybko rozładowujące się korki na drodze, pogodę dopasowaną do aktualnych potrzeb, zwalniające się miejsca parkingowe i tym podobne zdarzenia. Korzystam z państwa ofert tematycznych, na przykład ostatnio korzystałam z pojawiających się na chwilę okienek w kolejkach do lekarzy różnych specjalności.

– Mhm, rzeczywiście.

– Z dotychczasowej współpracy jestem raczej zadowolona. Zawsze pamiętam o wystawieniu pozytywnej opinii po transakcji i przesyłam państwu podziękowania.

– To prawda. Widzę w bazie, że ma pani status Gold klienta. Nawet jakieś gratisy wysyłaliśmy pani już kilkukrotnie. Tym bardziej mi przykro, że otrzymała pani niechcianą przesyłkę. Chwileczkę… O, już widzę. Zamawiający… Pan Los. Zna go pani?

– Ach tak! Oczywiście! Ten to się zawsze z czymś wyrwie.

– Proszę się nie oburzać. Robi niespodziewane prezenty wszystkim naszym klientom.

– Słyszałam wielokrotnie. I najczęściej są to narzekania tych przymusowo obdarowanych.

– W rzeczy samej. Ale badanie monitorujące długookresowe poziomy zadowolenia pokazało nam, że większość klientów po pierwszej fazie charakteryzującej się niechęcią, irytacją i zdenerwowaniem, po czasie uzyskuje znaczą satysfakcję. Dlatego też utrzymaliśmy tę współpracę i nadal realizujemy jego zamówienia.

– Czyli w mojej sprawie nic nie da się zrobić?

– Niezupełnie. Wprawdzie nie może pani dokonać zwrotu ale przez wzgląd na dotychczasową dobrą współpracę, proponuję pani dodatek do dzisiejszej przesyłki.

– Aż się boję zapytać jaki…

– Darmowy voucher na konsultacje ze specjalistą z zaprzyjaźnionej z nami firmy. Do wyboru ma pani albo uczciwego mechanika, albo taniego stomatologa.

– A w temacie nastolatki nic nie macie? Akurat mechanika i dentystę mam sprawdzonych i skutecznych.

– O nie, droga pani. W temacie nastolatków nic nie mogę zaproponować. My się robieniem cudów nie zajmujemy. To już trzeba by było wystąpić do Najwyższego Centralnego Urzędu. Od siebie mogę tylko podpowiedzieć, że czasem wystarczy zacząć od uśmiechu. Ale u pani… z tą czwórką… Ekhm… No cóż, może być trudno.

Szczęśliwego Nowego

Sylwestrowe przedpołudnie. Psy pobudzone hałasem dobiegającym z podwórka czy drogi zaczęły szczekać.

To pewnie ojciec zajechał na kawę. Odruchowo nadstawiłam ucha czekając na kroki na tarasie.
A nie, przecież już nie…

Przyzwyczaił mnie do tego, że bez uprzedzenia zajeżdżał, wypijał kawę z mlekiem i jechał dalej. Pola w ramach programu zdrowego żywienia w szkole dostawała kartoniki zawierające ćwiartkę litra mleka. Nikt tego u nas nie pił ale z myślą o upodobaniach jej dziadka kazałam przynosić je do domu. Czekały zawsze w lodówce. Już nie czekają.

Nie tylko mnie tamten rok przyniósł trudne doświadczenia. Wielu moim znajomym również: umarli rodzice, rodzeństwo, nie urodziły się dzieci, które miały się urodzić, rozpadły się związki, które miały trwać na zawsze. Ktoś stracił pracę, kolejny pieniądze, a jeszcze inny wiarę. Komuś diagnoza wywróciła świat, innemu złe ludzkie języki namieszały w życiu jak pociemniała łyżeczka w szklance z Arcoroca.

Nie ma na to sposobu. Nie ma przed tym obrony. Bierze się to, co jest, obraca jakiś czas w głowie i w sercu, składa niczym dobrze wymaglowaną pościel w równiutki prostokąt i lokuje na odpowiedniej półce.

Ktoś preferuje upychanie do szuflady wymiętolonych, niczym psu z gardła wyciągniętych szpargałów? To też jest ok.

Dzisiaj już nie jest wczoraj. Dzisiaj jest nowe otwarcie i nowe rozdanie. Tylko talia ta sama – podniszczona od wielokrotnego tasowania, farba zmatowiała, narożniki naderwane sprawiają wrażenie znaczonych. Ale może chociaż jakieś sztuczki już potrafię? Nadzieję na to mam umiarkowaną.

Wstałam w tym właśnie nastroju – niepozbawiona ufności w to, co mi ’25 przyniesie ale bez hurraoptymizmu i fajerwerków.

Wieje bardzo, po dachu tłucze, jedynie blade noworoczne słońce daje nadzieję pomyślności na te kolejne 365 dni.

Z tymi promieniami tańczącymi na mojej twarzy łatwiej przychodzi mi życzyć i sobie i innym czegoś dobrego.

Kolejne siwe włosy, zmarszczki czy dodatkowe kilogramy i tak dostaniemy. Bez proszenia.

To niech ’25 da nam poczucie spełnienia w dziedzinach, na których nam zależy, umiejętność takiego spojrzenia na nasze życia, żeby zawsze wychodził nam dodatni bilans radości i smutków (brzmi jak jakaś kreatywna księgowość), siłę w rękach, aby wyciągać je w kierunku pojawiających się wkoło nas możliwości i odwagę do bycia takimi, jakimi widzimy siebie samych w najbardziej skrywanych marzeniach.

Niedziela

Mech się do gontu przytulił. Wilgoć z powietrza osiadła na pociemniałych deszczułkach elewacji.

Szeroko otwarte drzwi, jak bezzębna paszcza pierwotnego stworzenia, wpuszczają do swego brzucha kolejnych przybyłych. Można powiedzieć wiernych, bo z przywiązaniem trwają przy tradycji i obyczajach, chociaż wielu z nich wierzyć przestało dawno temu.

W tym niewielkim, prawie przytulnym Domu Bożym, przed czarnolicą Madonną bez czułości obejmującą Synka, na kolanach żebrzą o cud zapłodnienia wewnątrzustrojowego, o jak najdłuższe, choćby i pełne cierpienia życie współmałżonka, bo bez jego emerytury końca z końcem za nic nie zwiążą, o sprawiedliwość, to jest o nieszczęście jakieś dla sąsiada, co to mu się lepiej od nich powodzi. On na pewno uczciwie się nie dorabia. Wyrok wydany. Ludzki, na szczęście dla nieświadomego niczego nieszczęśnika.

Nie patrzą w oczy księdza, on w ich oczy też nie patrzy.

Wyraźnych drogowskazów nie potrzebują. Jadą przez życie gapiąc się w ekran gpsa, który zaprogramowany ludzkimi rękami jest w stanie dostosować trasę do ich wymagań.

Proboszcz – dużo człowieka w człowieku, zmęczony całotygodniowym słuchaniem o przyziemnych sprawach, o których jako wieczny kawaler nie ma i nie chce mieć pojęcia, wymyka się myślami do innego miejsca i innego czasu. Kim i z kim tam jest? Ciężaru tej tajemnicy nawet konfesjonał nie udźwignie.

 

Ojcze nasz, któryś jest w niebie…

Tu, na ziemi, ciężko Cię dostrzec.

… bądź wola Twoja…

Jeśli tylko zgodna z moją.

Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj…

O kiełbasie też możesz pamiętać Panie.

… ale nas zbaw ode złego.

 

Fryzury spod tej samej fryzjerskiej ręki pochylają się i podnoszą synchronicznie. Za chwilę ustawią się w nierównych rzędach i szurając nogami po wylniałym dywanie, ruszą ku zbawczemu posiłkowi.

A potem już tylko błogosławieństwo i w poczuciu przyjaźni z Najwyższym można iść opowiedzieć w domu w co ubrana była ruda z naprzeciwka.

 

AI generated image

Jestem gwiazdą

Jestem gwiazdą.

Zapełniam stadiony dając rockowe koncerty.

Albo niedawno odebrałam Oscara za pierwszoplanową rolę w amerykańskiej superprodukcji.

Albo mój kanał lajfstajlowy na YouTube ma pięć milionów subskrybentów.

Albo jestem premierem szóstej potęgi gospodarczej świata.

Albo prezesem międzynarodowego koncernu medialnego.

Albo każda z napisanych przeze mnie książek wiele tygodni gości w topce listy bestsellerów “New York Timesa”.

Albo otrzymałam Ballon d’Or.

 

Moja twarz przygląda się z okładki Vanity Fair.

Majestatycznie kroczę po czerwonym dywanie.

Rozdaję wymuszone uśmiechy nielicznym szczęściarzom, których twarzy i nazwisk i tak nie zapamiętam.

Ściskam dłonie prezydentów i pierwszych dam, błogosławi mnie sam papież, dzieci skandują moje imię a moja znoszona skarpetka, wygrzebana przez psychofana z kosza na odpadki, osiągnęła na aukcji cenę kawalerki w powiatowym miasteczku w centralnej Polsce.

 

Z pewnością jestem gwiazdą!

Nie może być inaczej, skoro moje życie tak bardzo interesuje obce mi osoby, że rozprawiają o nim z rozpalonymi od emocji policzkami.

Poranek

Jadę rano samochodem.

Staram się skupiać na drodze i reagować właściwie na zmieniającą się stale sytuację.

Mózg mam jak zalany glutem o wysokiej rezystancji, który spowalnia przepływ impulsów elektrycznych. Nie oznacza to jednak, że nie śmigają mi pod kopułką różne myśli. O ludu, jakie to czasem trudne.

Zaczęło się od uwagi Poli na temat zawartości kanapki.

– Znowu ze świnką, mamo! A ja tyle razy mówiłam tacie, że nie chcę jeść mięsa!

„Ciesz się, że ci robi kanapki rano. Ja bym ci robiła wieczorem i leżałyby całą noc w lodówce. Byłyby zimne i sztywne jak nieboszczyk ze stężeniem pośmiertnym. Chrum, chrum.”  – pomyślałam ale na głos powiedziałam: – Trzeba tacie dać właściwe produkty, czyli coś bez mięsa, to zrobi ci jakie będziesz chciała.

– To kup pastę jajeczną.

– Po co kupować coś, co jest z masą konserwantów i innych szkodzących składników, skoro można ugotować jajko i zrobić?

– To zrób.

„Zrób, zrób. No zrobię. Tylko kiedy? Jestem ciągle taka zmęczona. Nawet rano, po obudzeniu już jestem zmęczona. Tak ciężko mi się zwlec z łóżka codziennie. „Wstań! Powiedz nie jestem sam!”. Wróć sępie miłości. To nie wstawanie, to zmartwychwstawanie. Jezus zmartwychwstał. Ciekawe czy Jezus przy zmartwychwstawaniu czuł coś fizycznie. Czy go też tak napierdalało w barku? Chyba nie, bo przecież przekroczył granicę śmiertelności. A zatem i fizycznych ograniczeń. Zmartwychwstanie. Rezurekcja. Od łacińskiego resurrectio. Czy resurrectio ma wspólny trzon z erectio? Hmm, wzwód? I tu i tu się coś podnosi. A, wyprostowane coś. Homo erectus – człowiek wyprostowany. No tak.”

W tym momencie na ograniczeniu do 50 wyprzedza mnie jadące dużo szybciej Audi.

„Co za debil? Nie mów tak. To też człowiek. Homo sapiens. Bo sapie. Sapie – to znaczy, że zmęczony. Całkiem jak ja. A czym on taki zmęczony? Biegnie za tą kierownicą? Jak jaskiniowcy. Flinstonowie.” Zaczynam nucić sobie „Meet the Flinstons” razem z jaba daba duuu. Przechodzę płynnie do Łaj dibu dibu dibu daj*…

„Czemu ci ludzie tak się śpieszą ciągle? Pędzą. Gdzie? Przecież i tak dojadą. A jak nie dojadą to świat i tak będzie dalej pędził. Jak wielka karuzela. Taka łańcuchowa. O, to świetny przykład działania sił fizycznych. Jakie tam działają siły? Odśrodkowa? Hmm, bezwładności inaczej? To pewnie Newtonowskie. Nie pamiętam jak wyglądał Newton. Einstein wiem jak wyglądał. E=mc². Żyd. To nie uznawał Jezusa. I na pewno targował się z Panem Bogiem. Pewnie był obrzezany. Czy to znaczy okaleczony? Czy dla celów religijnych można komuś nogę obciąć? Ale miał fajne włosy. Takie jak ja dzisiaj. Dzisiaj jestem jak Einstein. Było wysuszyć dobrze wieczorem. Na szczotce najlepiej. Ale elektryzuję się wtedy jeszcze bardziej niż zwykle.  Elektryczność statyczna. Niezrównoważone ładunki elektryczne. Niezrównoważone to inaczej labilne i chwiejne? Zaburzone jakieś.

A temu co, jednego pasa za mało? Jak jedziesz baranku? Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata…”

– Mamoo, o czym myślisz?

– Ja? Mmm, yyy, o niczym córciu. O niczym.

 

*z serialu Rodzinka.pl

 

/Ilustracja wygenerowana przez AI, przedstawia kolaż z rozrzuconych fotografii i obrazków, na których są m.in.: Albert Einstein, samochód Audi A4, nuty, pies, kanapka, jabłko, instrumenty muzyczne, zegarek kieszonkowy, małpa człekoksztaltna.

Dziesięciolatka

Najpierw zagościła w moich pragnieniach. Potem wprowadziła się do ciała, następnie zajęła serce i umysł.
Zmieniła mnie fizycznie, psychicznie, emocjonalnie.
Elementy jej DNA znajdują się w moim krwiobiegu.

Każdego z tych dotychczas przeżytych przez nią 3651 dni prowokowała mnie, zmuszała do zastanawiania się jak sprawić, żeby zaspokajanie potrzeby wolności nie równało się całkowitemu brakowi zasad; jak nauczyć ją kształtować osobistą przestrzeń z szacunkiem dla otoczenia ale bez niepotrzebnych obciążaczy typu „tak trzeba”, „tak wypada”, „musisz”. I jeszcze jak pomóc odróżniać dbanie o swój dobrostan od egoistycznego zaspokajania swoich zachcianek kosztem innych?

Im jest starsza, tym wyzwania ciekawsze. 😃

Słaba jestem w słodko-pierdzące mamusiowanie i nie chcę jej robić obciachu na necie ale chyba dramy nie będzie jak powiem, że jestem dumna z tego, jak codziennie idzie przez życie i wielkim szczęściem jest dla mnie bycie jej mamą.

Wszystkiego, co dla Ciebie najlepsze moja Córko. ❤️

Dzień Babci, Dzień Dziadka

– Rumek, Ruuumek! Obrzundek nie zrobiony a ty siedzis? Chłopie, rusz no się!

Melodia tych słów, wypowiadanych z pretensją, na wysokim C, przez moją babkę do jej męża została ze mną do dzisiaj, mimo, że od śmierci Romka minęło ponad 30 lat.
Szczupły i wysoki. Pewnie doskonale wyglądałby w mundurze i oficerkach. Z wiekiem coraz bardziej przygarbiony, jakby to on, a nie jego konie, nosił codziennie chomąto na grzbiecie. A może nosił coś cięższego..?

Słabo skrywał niechęć do pracy fizycznej. Chyba pociągały go sprawy bardziej angażujące intelektualnie. Urodził się jednak w zwykłej chłopskiej rodzinie i wyboru za dużego nie miał.

Podróżowaliśmy z nim czasem zaprzęgiem – ja i Michał – jego najmłodsze wnuczęta. Z jednej strony byliśmy za mali na robotę wokół domu a z drugiej – starsze siostry chętnie się pozbywały gówniaków, które trzeba było niańczyć. Opowiadał nam wtedy różne historie. Był dla mnie jak Indiana Jones i James Bond w jednej osobie. Przyjemnie mi dzisiaj wracać do tych wspomnień.

Nigdy się nie śpieszył. Zawsze zdążał. Wzięłam to sobie od niego na życie.

Każdej niedzieli, zamiast do parafialnego kościoła, jeździł na ryby. Myślałam, że to jego hobby. A teraz wiem już, że to ucieczka była. Nad Wieprzem odpoczywał od gderania żony.

O taak, życiowe motto jego małżonki brzmiało jak hasło noszone dumnie na bluzach chłopaków od Infamous Team*, z tym, że rozumiane dosłownie. I wcale nie chodziło o efekty tej pracy. Wartością była sama robota. Cóż, w życiu można mieć różne zajawki.

Babcia Jasia nadal żyje. Jako jedyna z moich dziadków i jako jedyna ze swojego rodzeństwa. Poczucie samotności ma głębokie jak studnia. Ale to temat na zupełnie inną opowieść.

Surowa, niedostępna, bardziej uważna na to, co powiedzą ludzie niż na to, co mówią dzieci czy wnuki. Setki a może i tysiące razy słyszałam od niej: „to wstyd”, ani razu: „kocham cię”, „jesteś dla mnie ważna”, czy cokolwiek innego ale budującego. Nie przeszkadza mi to troszczyć się o nią i opiekować nią teraz, gdy niedomaga jej ciało a umysł przekształca fakty w historie rodem z dramatów i kryminałów.

Od niej biorę niemal codziennie. To duży pakiet. Najważniejsza w nim jest samowiedza – dzięki niej odkrywam w sobie cechy i umiejętności, o których istnienie nawet bym się nie podejrzewała.

Babcia Hela była z zupełnie innego świata. Chociaż wiek, ciąże i choroby zaokągliły jej figurę, w mojej głowie jest drobną, niewysoką kobietą o śmiejących się oczach. W żadnym razie nie była chodzącym wcieleniem anielicy ale mimo wszystkich ciężkich doświadczeń pozbieranych przez lata, zachowała optymizm i pogodę ducha.

Z cierpliwością znosiła wiele wyskoków swoich wnuków. A nie oszczędzało jej żadne z nas… Czasem składała nam ręce nad głowami i szeptała ciche błogosławieństwa, jakby to były zaklęcia ochronne. Skuteczne, jak widać.

Z początkiem mojej dorosłości przyszła ciekawość jej życia. Towarzyszyłam jej wtedy chętnie w codziennych czynnościach i ciągnęłam za język, oczekując co smaczniejszych kąsków z jej młodości. Wiele razy zaskoczyła mnie otwartością. Gdy krępowało mnie trochę gadanie z nią o moich chłopakach, zakochaniach i wszystkich tych „trudnych sprawach”, rozbroiła mnie jednym zdaniem: „Bo wy myślita, że babcia to nigdy młoda nie była… Krew nie woda!”

Potrafiła świetnie balansować pomiędzy tym, co miłe Bogu a tym, co miłe ludziom. I robiła doskonałą wiśniową nalewkę.

Końcówka jej życia była trudna. Ale nawet odchodząc dała mi poczucie, że byłam dla niej ważna. Byłam w ciąży i poprosiłam ją, żeby się nie wygłupiała i nie umarła zanim ja urodzę. Nie wiem jak dogadała się ze śmiercią, co jej obiecała albo co oddała, ale oczy na amen zamknęła dopiero wtedy, gdy bezpiecznie, razem z Polą wróciłam do domu ze szpitala.

Od niej biorę ten uśmiech w oczach.

A od jej męża?
Chyba nie ma nic złego w przyznaniu się, że miłe było to uczucie bycia wyjątkową wnuczką? Pierwsza i na dodatek jedyna dziewczyna w pokoleniu. Zawsze wiedziałam, że mogę sobie pozwolić na więcej. Nawet za papierosy opieprzał mnie jakoś bez przekonania.

Przywołuję w pamięci Henryka. Jego wielkie jak bochny chleba dłonie krojące ciasto na makaron z dokładnością maszynki do robienia spaghetti. Widzę jego buty – chyba robione na zamówienie, w które mieściły się ze dwie dziecięce girki. W poprzek. Słyszę jego żarty, których ciężar przygniatał czasami.
Był duży, stabilny i uparty. Waloch taki.

Odchodził powoli. Czas niespiesznie zabierał mu sprawność fizyczną, intelektualną, samodzielność, samostanowienie. Ale wydawał się być pogodzony zarówno z tym stanem rzeczy, z losem i z ludźmi.

Moje cztery podpory. Korzenie moje.
Jakie to cudowne – z połączenia tych czterech genotypów powstała tak wyjątkowa istota!

Przeżyli wojnę, stalinizm, komunę. Kochali, nienawidzili, płakali i cieszyli się. Zaznali strachu, cierpienia, zmęczenia ale i dumy, nadziei, wdzięczności. Po prostu ludzie. I aż ludzie. Dziadkowie moi.

Zawsze będą za mną stać. Dali mi to, co sami mieli a ja wzięłam, bo taka to już natura tych relacji.

 

*”Trzeba zapierdalać”

Z notatnika

– Wygodnie ci? – zapytał cicho. Leżała odwrócona do niego plecami, opierając głowę na jego ramieniu.

Wsunął wolną rękę pod jej koszulkę i obejmując w talii ciaśniej przytulił do siebie.

Jej włosy łaskotały go w twarz. Pachniały ogórkowym szamponem. Lekko musnął nosem jej kark i oparł się brodą o bark.

Leżeli złożeni jak dwie łyżeczki w ciasnej szufladzie. Wąskie, jednoosobowe łóżko dawało doskonały pretekst do takiego tulenia.

– Denerwuję się jutrzejszym egzaminem. Nie mogę zasnąć – westchnęła.

– Opowiedzieć ci coś?

– Mhmm.

 

– Wyobraź sobie, że jest piękny, słoneczny dzień. – jego głęboki, cichy głos głaskał jej umysł. – Leżysz na białej plaży. Bryza od morza łaskocze Twoje ciało. Rytm nadawany przez fale rozlewające się na brzegu, brzmi jak sensualna kołysanka.

Leżę obok. Całuję Twoje ramię. Przyglądam się Twojej twarzy.

Uśmiechasz się lekko i przysuwasz do mnie.

Przekręcasz się na bok. Oplatasz mnie w pasie swoją nogą. Nie pozwalam Ci się przytulić. Chcę widzieć każde mimowolne drgnięcie mięśni.

Opierasz głowę na łokciu, jakbyś chciała zaakcentować swoją przewagę.

Chwytam za kostkę i poprawiam Twoją nogę na swoim ciele. Nie zabieram ręki. Opuszkami wszystkich palców zataczam łagodne łuki najpierw na twojej łydce, potem pod kolanem. Walczysz ze sobą, żeby nie drgnąć, nie zabrać kończyny spod łaskoczącego dotyku. Powoli przesuwam dłoń na udo. Napinasz mięśnie brzucha i lekko się uśmiechasz.

Całą dłonią dotykam Twojego pośladka. Zaciskam na nim palce. Poważniejesz. Wiem, że czekasz i to czekanie jest dla Ciebie piekielnie trudne. Powoli Kochanie.

Wędruję palcami po Twoim biodrze. Jesteś zawiedziona. Ściągasz brwi i wyglądasz jak naburmuszona księżniczka z książki z baśniami. Cierpliwości.

Moje palce nie zostawiają widocznych śladów na Twoim ciele ale wiem, że w Twojej głowie odwiedzone przez nie miejsca palą jak rozżarzone węglami. Głaszczę Twoje żebra. Wiem jakie masz łaskotki. Zaczynasz kulić się i uciekać ale mocniej przyciskam i poddajesz się temu.

Moja dłoń wędruje wyżej. Odginasz się, nieświadomie próbując nakierować moją dłoń na swoją pierś. Nie, nie. Jeszcze nie. Kreślę na piersi leniwe kółka samymi czubkami palców, starannie omijając najczulsze miejsce.

Zamykasz oczy, jakby to miało pomóc ci przetrwać.

Dwoma palcami lekko szczypię Twój sutek przez materiał kostiumu. Wciągasz głośno powietrze i szybko je wypuszczasz, kuląc ramiona. Patrzysz teraz na mnie jak na kogoś, kto zadał Ci nagły cios. Zsuwam miseczkę bikini z Twojej piersi, nie odrywając spojrzenia od Twoich oczu.

Pocieram sutek kciukiem. Przyjmujesz pieszczotę a iskry w Twoich oczach tańczą w rytm przyspieszającego oddechu. Odsuwam Cię odrobinę, pochylam się i zębami skubię nabrzmiałą brodawkę. Cicho się śmieję czując jak Twoje ciało reaguje na mój dotyk. Przesuwam językiem po sutku a Ty zdajesz się mruczeć.

 

Wykorzystałaś mój ruch i ciaśniej objęłaś mnie udem. Jesteś tak blisko. Z satysfakcją odnotowuję w głowie, że powietrze jest tak ciepłe, a mimo to czuję gorąco Twojego ciała.

 

Nie odsuwam Cię już. Zsuwam dłoń wzdłuż kręgosłupa i trzymając za tyłek mocno przyciskam Cię do swoich bioder. Odruchowo się zakołysałaś poprawiając ułożenie, jak byś chciała puzzla dopasować we właściwym mu miejscu.

Nie śpiesz się Piękna.

Przesuwam palcami po skrawku majtek kostiumu. Przedramieniem czuję jak napinasz udo i pośladek.

Wielkie źrenice Twoich oczu mówią mi, że nie chcesz czekać.

Drażnię przez chwilę Twoje najwrażliwsze miejsca przez materiał majtek. Cofasz się jakby ten dotyk miał zaboleć, a po chwili sama mocniej naciskasz na moją dłoń.

Odsuwam na bok pasek materiału. Jesteś tak przyjemnie ciepła i tak mokra. Wsuwam w Ciebie palce i pozwalam Ci samej lekko poruszać biodrami, abyś zdecydowała jak głęboko i jak szybko mam cię nimi pieścić.

Cały czas obejmujesz mnie swoim udem. Wiem, że czujesz jak bardzo ja potrzebuję Ciebie. Poruszasz biodrami w przód i w tył, pieszcząc łechtaczkę na moim wzwodzie.

Wejdź – niemal bezgłośnie szepczesz na wydechu.

Twoja władczość daje o sobie znać nawet w takich okolicznościach. Uśmiecham się do Ciebie mrużąc oczy i zawadiacko unosząc tylko jeden kącik ust.

 

 

– Wejdź, proszę – wypowiedziane błagalnym tonem słowa zabrzmiały w ciemnej sypialni.

Wygięła mocno plecy wypinając pupę w jego stronę.

Wszedł w nią mocno, jednym pchnięciem. Była tak wilgotna, że bez trudu zagłębił się w niej cały. Trzymając ją za biodro wybijał biodrami szybki rytm na jej pośladkach.

Odchyliła do tyłu głowę. Spazmatyczne skurcze jej cipki, a za nimi drżenie całego ciała nie pozwoliły mu zatrzymać się na krawędzi. Doszedł zaraz po niej. Orgazm rozlał mu w głowie tysiące barwnych fajerwerków.

 

– Dobranoc Kochana. Jutro też Ci coś opowiem.

 

 

Wolisz posłuchać?